Zauroczona chyba specjalnie też nie byłam (albo tak sobie po prostu wmawiam)...
Jestem w stanie nienawidzić i uwielbiać tą samą osobę...
Boję się ciemności, a raczej tego co jestem w stanie sobie wyobrazić, że może z tej ciemności wyjść...
Ufam w tylko najbliższej rodzinie, siostrze ciotecznej i osobie którą znam 10lat...
Jeżeli patrzę Ci w oczy dłużej jak 3 sekundy to wierz mi lub nie, ale jesteś wyjątkowa/y, bo to co naprawdę czuję zobaczysz tylko patrząc mi w oczy. Dlatego taka mała liczba osób może to robić... bo wiem, że nie dam rady ukryć strachu, bólu, rozpaczy, smutku i cierpienia w oczach...
Mimo tego, że według Ciebie mówię dużo i otwarcie o swoich problemach, to nikt nie zdaje sobie sprawy z tego, że coś takiego jak oceny w szkole to tylko wierzchołek góry lodowej.
Strasznie łatwo mnie zranić i mimo tego, że jestem przyzwyczajona do uczucia pękającego na kolejne części "serca" i do uczucia wbijania się kolejnego noża w plecy to wydaje mi się , że z biegiem czasu znoszę to coraz gorzej.
W ostatnim czasie dużo się stresuję i zauważam, że z moją kondycją psychiczną staczam się do poziomu sprzed 5 lat...
Naprawdę nikomu nie życzę ciągłego zmuszania się do jedzenia i walki z ochotą na zwrócenie tego.. bo po co jeść?
Nikomu nie życzę walki z napadami paniki gdy znajdujecie się większym towarzystwie.
Złe samopoczucie wpływa na mnie twórczo, więc mogę śmiało stwierdzić, ze gdyby nie moje depresyjne stany nie powstałby żaden z moich tekstów. Nawet w moich głupich i ironicznych tekstach mających (niby)rozśmieszyć czytelnika ukrywam coś, co nie jest od razu widoczne.
Więc w moim przypadku smutek działa bardzo pozytywnie. Chyba że jest go za dużo tak jak teraz.
No właśnie... obecnie przeżywam swego rodzaju déjà vu. Czuję się jak w podstawówce gdy szczerze pogadać mogłam tylko i wyłącznie z paroma osobami (których mogłam wymienić na palcach jednej ręki nie mając jednego czy dwóch palców 😑😑😑), reszta znajomych , kolegów i osób uważających się za "przyjaciół" miała mnie w dupie, próbowała "diagnozować" lub "leczyć", albo to oni byli bezpośrednim powodem tego jak się czułam.
Teraz czuję się podobnie. Nie wiem komu ufać. Boję się sama nie wiem czego. Czuję, że to co robię i kim jestem nie ma żadnego znaczenia, ale zaraz później myślę czy koniecznie moje istnienie musi być ważne dla całego świata. Może wystarczy jedna osoba? Nie wiem. Nic nie wiem.
PS. Przepraszam za to jak bardzo chaotyczny jest ten tekst. Tak naprawdę składa się on z trzech postów pisanych w różnym czasie. Pomyślałam, że łatwiej dla mnie będzie to połączyć niż rozpisywać się na niektóre tematy osobno. A czułam, że muszę to napisać, chociażby po to by było mi "lżej na duszy".