środa, 12 października 2016

Pasja, którą się ludziom nie chwalę




Fotografia

Każdy z nas ma chyba takie zainteresowanie/hobby, o którym nie mówi innym albo mówi tym wybranym. Powody ukrywania pasji są różne. Np. ja wiem, że to co robię jest nieprofesjonalne i nafaszerowane masą błędów, więc to chyba naturalne, że nie chcę się chwalić czymś co jest totalną amatorką. Ale że tutaj jestem anonimowa (przynajmniej tak było do 16 sierpnia, Pozdro dla kumatych :* ) i wręcz kocham robić zdjęcia to parę ich tutaj wstawię i może napiszę coś o tym gdzie były robione.

Ostatnio (miesiąc temu) wybrałam się do lasu z aparatem z zamiarem zrobienia wielu ładnych zdęć. Zdjęć było chyba z 300 z czego tylko 7 było na tyle dobrych, że mogę je tu wstawić.


Z tego jestem najbardziej dumna :) Może dlatego, że zdjęcie przedstawia zwierzę, które zawsze mi te imponuje, bo potrafi latać...


To zdjęcie jest średnie, ale nie wykonam innego tym obiektywem (spokojnie, zbieram na lepszy). Bardziej mi chodziło o pokazanie miejsca, do którego lubię spacerować...


Kopytko... co tu dużo mówić/pisać... xD
Tak swoją droga to parę dni temu miałam za stodołą (ok. 100m) rykowisko jeleni dopełnione wyciem i szczekaniem okolicznych psów :') To były niezapomniane noce...

Nawet nie wiecie ile czasu i w jakiej pozycji robiłam to zdjęcie... Może nie wyszło jeszcze tak jakbym chciała, ale narobiłam się przy nim tyle, że aż muszę się tym jednak pochwalić ^^


Akurat te mi się średnio podoba, ale konik ładnie zapozował to wstawię xd


Ot i taki tam wrzosik. W tym przypadku również się namęczyłam, bo niestety jak się leży na mchu usłanym kolkami to rączka się trzęsie ;-;



Szczerze? Pół biedy, że akurat na ten blog wchodzi mało osób, bo inaczej nic bym tu nie wstawiła.
Może coś się tu jeszcze pojawi. Jeszcze zobaczę.
Do następnego :*

wtorek, 16 sierpnia 2016

Co ja robię że swoim życiem xd

Cześć i czołem ludziska!
Miały być posty tematyczne, ale ja- jak to ja- w życiu jeszcze nie zrobiłam na blogu czegoś, co zaplanowałam, także posty typowo o sporcie pojawią się dopiero po IO w Rio. No i po "obozie pracy" (xd).
Teraz w sumie mam ochotę wywlec na wierzch temat, który w ostatnim czasie mi strasznie ciąży. Mianowicie chodzi o zawieszenie mojego drugiego bloga. Serduszko mi się krajało, gdy pisałam notkę informacyjną.
Każdy, kto coś tworzy (zwłaszcza z pasji), może powiedzieć to samo co ja, że jeżeli nad czymś pracuję to nie chcę się do niczego zmuszać. Nie mam zamiaru robić czegoś na siłę i z doświadczenia wiem, że teksty pisane "na przymus"- w moim wypadku- wypadają drentwo i kulawo.
Skąd ten nagły brak zapału do historii, którą mam w głowie gotową, na którą mam plan i jakąś tam amatorską fabułę?
Otóż parę tygodni temu dostałam olśnienia na hmm... opowiadanie(?), które było cały czas w mojej głowie i którego wizji nie mogłam się pozbyć. Więc co zrobiła zaradna życiowo (ta -,- ciekawe z której strony) Weronika? Olała to i pomyślała "jak nagle wpadło, to i wypadnie". No, ale mijały  tygodnie, a pomysł na opowiadanie, ktore miałoby być moja własną inwencją twórczą pozostał, więc nie miałam wyjścia i zaczęłam pisać opowiadanie o UWAGA! WERBLE PROSZĘ! Elfach muzycznych... skąd cały zamysł? Nie wiem, nie pytajcie... No i niby mam już 3 rozdziały po 7 stron Worda napisane chyba czcionką 16, ale co mi po nich skoro nikomu tego nie pokażę. To koleje "dzieło", którego nie mam odwagi nigdzie publikować.
I tu pojawia się kolejny problem. Kiedy  zakładałam bloga, obiecałam sobie, że nikt z osób, które znam na żywo nie dostanie adresu. Z czego wynika moja nieśmiałość? Myślę, że najbardziej z tego, że wiem, że moje teksty są po prostu średniej jakości i pozostawiają wiele do życzenia. Z resztą ja TEGO bloga piszę dla siebie. Jest to dla mnie forma pewnej terapii czy coś w tym stylu. Traktuję te posty jak wpisy do pamiętnika. I teraz pomyślcie, czy pokazalibyście swój pamiętnik praktycznie nowopoznanej osobie? Odpowiedź jest jedna: NIE... Więc co we mnie wstąpiło, że podałam tego bloga osobom poznanym pierwszego dnia obozu artystycznego? Nie wiem.
I teraz apel do osób, które dostęp do tego bardzo prywatnego bloga dostały. Jeżeli możecie to przeczytać, to znaczy że nie zmieniłam adresu bloga. Więc albo mam przypływ odwagi i nagle mam gdzieś to co możecie sobie o mnie pomyśleć, albo wzbudziliście we mnie ogromne zaufanie do was, bo nawet moja siostra nie ma dostępu do tego bloga...
Myślę, że to wszystko, także do następnego :*

sobota, 6 sierpnia 2016

RIO- czyli dyscypliny, których nie oglądam, ale...

Igrzyska Olimpijskie to wyjątkowy turniej i z tym zgodzi się chyba każdy. Dla mnie jest to na przykład czas oglądania różnego rodzaju dyscyplin sportowych, których albo normalnie nie śledzę, bo brak czasu; bo nie są transmitowane; bo czasami mnie nudzą...

Taką dyscypliną jest np. kolarstwo. Dzisiaj (to znaczy wczoraj) spędziłam ponad sześć godzin na oglądanie ponad 200 kilometrowej trasy. Szczerze... nie znam się na tym, ale strasznie się emocjonowałam każdym szczegółem co było dość dziwne. Analizowałam i próbowałam rozumieć każdy ruch wykonany przez Michała Kwiatkowskiego i Rafała Majkę i mimo tego, że mało co rozumiałam z ich zachowań to cały czas trzymałam kciuki i cieszyłam się jak dziecko gdy Rafał Majka tylko przekroczył kołem linię mety.

Wioślarstwo... normalnie nie oglądam, bo to nie jest po prostu transmitowane, a dzisiaj obejrzałam chyba każde możliwe eliminacje do finałów. To samo z pływaniem.

Innymi konkurencjami, które na pewno będę oglądać jest szermierka, cała gama lekkoatletyczna, boks, tenis ziemny i skoki do wody. Wszystkie tu wymienione (no może oprócz tenisa) są dyscyplinami, którymi interesuję się raczej sezonowo.

Dyscyplinami którymi się interesuję na co dzień (ba! szaleję na ich punkcie) są siatkówka, no i może trochę mniej piłka ręczna. Nie ukrywam, że w medal (nie piszę bezpośrednio, że złoty, bo nie chcę zapeszyć) dla naszych siatkarzy wierzę w tym momencie bardziej niż w cokolwiek innego i mam nadzieje, że średnie występy w Lidze Światowej to tylko zasłona dymna. Bardzo się denerwuję, gdy ktoś teraz wiesza na nich psy, bo dla mnie jako kibica taki brak szacunku do sportowca- do kogoś kto reprezentuje kraj, co jest już wielkim osiągnięciem- jest po prostu żałosny. No i godzi w wizerunek kraju o czym chyba nie muszę pisać, ale napiszę. Każdej znanej mi osobie, która tak robi w razie sukcesu naszych orzełków wytknę najlepiej w towarzystwie ich stanowisko sprzed rozpoczęcia IO. Zwłaszcza, że oni potem mówią, że zawsze im kibicowali... ZAWSZE TAK JEST... po prostu mnie krew jasna zalewa, a nóż się w kieszeni otwiera gdy spotykam się z czymś takim. 
Podobna sytuacja miała miejsce po (jak i w trakcie) EURO 2016... Czym sobie biedny Arkadiusz Milik zasłużył na taki lincz publiczny?! Może bramkami z eliminacji przed EURO? Może bramką w meczu z Irlandią? Ja rozumiem... mem, dwa, może pięć, ale nie kur** hejt jakiego świat nie widział. Tak kurde działa polska (pseudo)kibicowska brać specjalistów i samozwańczych trenerów, którzy wiedzą najlepiej. Mam tylko nadzieję, że Arek ma na to wszystko wywalone, albo jeszcze lepiej ciśnie z tego wszystkiego niezłą  bekę. Ja tam jestem pełna podziwu dla jego ogrania mimo młodego wieku, ale średnio się na piłce nożnej akurat znam więc na temat gry to ja może się wypowiadać nie będę.

Wracając do meritum może mi ktoś znaleźć odpowiedź na pytanie:
Co mają IO w sobie, że potrafią mnie do oglądania boksu? XD

PS Ostatnio zaczęłam słuchać Disco Polo... ;-; ------>Playboys - Fajna jest ta dziewczyna (Oficjalny teledysk) 



niedziela, 26 czerwca 2016

Dzisiaj miałam [...] dzień :) no i trochę o piłce nożenej.

Mam ogromną ochotę napisać posta, więc teraz na szybko postanowiłam coś wymyślić. A tak poza konkursem to jeżeli jest coś, o czym chcielibyście żebym napisała, to składajcie propozycje w komentarzach.

Dzisiaj (21.06) miałam strasznie wyczerpujący dzień i dopiero o 22 znalazłam czas dla siebie. Nie miałam więc czasu na jakieś głębsze refleksje na temat sportu.

Dzisiaj (23.06) miałam bardziej wyczerpujący dzień. Ogółem to dzisiaj miałam zakończenie roku szkolnego i ponad pięć godzin spędziłam na obcasach i pewnie myślicie, że ja przesiedziałam całą uroczystość, a narzekam bez powodu. Otóż nie, ja byłam prowadzą... i od dziewiątej do jedenastej byłam na nogach... w obcasach. Całe to zamieszanie mogę podsumować krótko: poszłam, popatrzyłam jak kolega przebrany w suknię ślubną tańczy i jak ludzie płaczą, odebrałam świadectwo, zostałam na poczęstunek, zatańczyłam do kilku piosenek (dyskoteki nie było, to wyszło na spontanie) i wróciłam (no może nie prosto) do domu.

Dzisiaj (24.06) miałam bardzo zwykły dzień. Ogółem to okupowałam się na wesele, które jest jutro. Jak zwykle ja i moja rodzina robię wszystko na ostatnią chwilę. Przeszłam chyba z 10 kilometrów, odwiedziła mnie taka jedna ruda istotka i nawet zasnęłam o przyzwoitej porze...

Dzisiaj (25.06) mam bardzo zrąbany dzień. Aktualnie jestem na weselu i nie znam praktycznie nikogo, więc nie mam z kim tańczyć. I ogółem to jest fajnie, bo grają dobrze a jedzenie jest super, ale ja się nudzę. Za 7 minut oczepiny, a ja stoję na trasie dla palących i pisze to zdanie.
Jest po oczepinach i w sumie to się trochę rozruszałam, ale dalej żałuję, że nikogo że sobą nie wzięłam... I to nie w ten sposób, że nie miałabym kogo, po prostu za późno dowiedziałam się, że mogę kogoś wziąć ze
sobą.
(pisane już 26.05, w domu po południu)
Co do tego dnia to jeszcze chciałabym zaznaczyć, że jestem prawie pewna tego, że wygraliśmy ze Szwajcarami dzięki Bożej interwencji. Mianowicie kiedy zaczynały się rzuty karne biły dzwony. Czy to nie znak? Co z tego, że właśnie wtedy, zaczynała się też przysięga małżeńska i nic nie było słychać, bo stałam przed kościołem (Młodzi mają wyjątkową datę ślubu). Skąd wiem, że wtedy zaczynały się karne? Od mojego taty, który poszedł akurat po prezent do samochodu.
Co do gry naszych piłkarzy to mogę powiedzieć tylko, że nawet jak byśmy przegrali to ja już byłam z nich dumna. Duży szacunek zdobył w moich oczach trener, który odbudował drużynę z ruiny i sprawił, że możemy grać jak równy z równym z drużynami znacznie na znacznie wyższym miejscu w rankingu UEFA (np. Niemcy, czy właśnie Szwajcaria).

Następny post już będzie tematyczny :) chociaż nie obędzie się bez niepotrzebnej paplaniny.

Do następnego :)





niedziela, 19 czerwca 2016

Pustka w głowie i o tym co mnie inspiruje.

Kolejny post pisany na lekcji... możliwe, że mam teorię czemu mi tak dobrze idzie... po prostu się nudzę.
Ogółem to siedzę na niemieckim i słucham muzyki z koleżankami także no...

Chcę dzisiaj opisać jak to jest z moją "weną". A raczej jej brakiem.
Post na moim drugim blogu miał pojawić się przed końcem maja.
Dziś jest szesnasty czerwiec a ja trzeciego rozdziału mojego opowiadania mam tylko niecałą stronę.
To nie jest tak, że mi się nie chce, bo mam wizję i zamysł na całe opowiadanie, ale zawsze jak siadam przed komputer i mam zacząć pisać nic mi nie przychodzi do głowy. Po prostu taka pustka. I nie dość, że nie wiem co pisać, to jeszcze nie mam w ogóle siły się zmusić do napisania czegokolwiek, a ja nie lubię się zmuszać do pisania. Teksty wtedy nigdy nie wychodzą tak jakbym chciała (nie żeby kiedykolwiek takie wyszły), są strasznie sztywne i nie ma  w nich takiej "lekkości". Jeżeli mam coś publikować to chcę, żeby to było do przeczytania.
Następnymi aspektami, przez które ciężko mi dopisać rozdział do końca jest brak czasu i zmęczenie. Wolnego czasu nie miałam ostatnio w ogóle, a jak był to byłam zbyt zmęczona, żeby myśleć, a co dopiero sklecić zdanie.
Ostatnio też trochę chorowałam, ale jest już lepiej i mam nadzieję, że na zakończenie roku szkolnego pójdę już zdrowa w 100%.
Co do moich inspiracji to nie jest tego dużo.
Lubię pisać w ciszy lub przy muzyce. Łatwiej mi się wtedy skupić.
Staram się nie inspirować innymi pracami tylko czerpać inspiracje ze swojego życia. Mam bujną wyobraźnię co mi na pewno pomaga.
Co dziwne inspiruję się często moimi nastrojami. Więc tak jakby czytając moje opowiadanie możesz stwierdzić jak się czułam, gdy pisałam dany fragment. Na przykład pisząc #one_shota o Domenie Prevcu czułam się w moim życiu samotna i lekko odcięta od rzeczywistości, więc starałam się całą moja frustrację przelać w postać narracyjną, przez co się uspokajałam. W sumie dlatego chciałam Domenowi kogoś "znaleźć", bo sama nie miałam nikogo.
Opowiadanie Wiatr pod narty jest tylko i wyłącznie wymysłem mojej wyobraźni. Jeżeli jakiś fragment jest podobny do czegokolwiek to jest przypadek. Wkładam w to opowiadanie całe serce i bardzo się teraz denerwuję, bo nie jestem w stanie napisać nic dobrego. Może po końcu roku szkolnego coś sklecę, ale wątpię, żeby było to dzieło najwyższych lotów.

Myślę, że to wszystko jeżeli chodzi o moje inspiracje/motywacje. Jestem ciekaewa co was "pcha" do działania. Piszcie, chętnie poczytam :)
No więc na dzisiaj to tyle, do następnego.

piątek, 10 czerwca 2016

Koniec roku i o tym jak bardzo mam dość swojej szkoły.

Post miał w sumie nie powstać, ale byłam zmuszona się czymś zająć na świetlicy, żeby ne zwariować z nudów.
Postanowiłam, że opiszę 10 lat nauki w jednej szkole. Czy muszę tłumaczyć jak bardzo mam dość niektórych twarzy nauczycieli czy uczniów. Kolega mówi, że muszę więc chyba nie mam wyjścia.

Ogółem to nigdy jakoś nie przywiązywałam się do mojej szkoły. Nie najlepiej wspominam podstawówkę i w sumie, to nie ubolewam jakoś nad tym, że klasy "0"-3 pamiętam tylko szczątkowo. Klasę 4 to tak jakby mi wycieli z życia, a z klasy 5 pamiętam jedynie te złe momenty (czyli pamiętam prawie wszystko). Klasa 6 kojarzy mi się z moim osobistym zwycięstwem. Nigdy pewna siebie nie byłam, a kończąc ostatnią klasę podstawówki pokazałam głupim siksom (no i sobie) co naprawdę potrafię i że ze mną nie warto zadzierać.

Do gimnazjum uczęszczałam w tym samym ZSP co w podstawówce, chociaż miałam możliwość i ogromną chęć odcięcia się od tego całego cyrku, ale ostatecznie zostałam tam gdzie wcześniej i w pewnym sensie żałuję do tej pory. Mogę stwierdzić z całą pewnością, że to ta szkoła i otoczenie, wpłynęły zdecydowanie negatywnie na moje obecne samopoczucie i to jak teraz postrzegam świat. Mimo że gimnazjum (zwłaszcza klasę I i II) będę wspominać bardzo dobrze to jestem już wykończona psychicznie. Niektórzy nauczyciele tak działają mi na nerwy, że mam czasami ochotę ich tak zdrowo pier... ekhemm to znaczy uderzyć. Taka pani od historii powiedziała mi dzisiaj, że w sumie to mogę spróbować poprawić sprawdzian, bo na koniec wychodzi mi 4/5, ale po chwili dodała, że ona i tak mi tej piątki nie postawi, więc mogę zrobić co chcę, jeżeli ktoś zobaczy w tym sens niech się do mnie zgłosi, bo ja mam już dość tej kobiety. Następny do odstrzału jest mój były nauczyciel w-fu, który może nie byłby taki zły, gdybym nie musiała przy nim obawiać się o to, że on patrzy tam gdzie nie trzeba...
Wiem, że święta nie jestem. Czasami zdarza mi się przesadzać czy puszczą mi nerwy, przyznaję się bez bicia... ale mi to się zdarza raz na dwa miesiące? A taki nauczyciel wejdzie do klasy i nie daj Boże ma zły humor, tak już koniec mojego marnego żywota, a najśmieszniejszy jest fakt, że ten nauczyciel ma zły humor CAŁY rok... Serdeczna melisa dla tej pani.
Nie tylko nauczyciele działają mi na nerwy. Większość uczniów tej szkoły to przysłowiowe tumany. I nie mam tu na myśli chłopców, a raczej dziewczyny, które na każdej przerwie chodzą za szkołę na fajeczkę i nie mają do powiedzenia nic innego niż to, że ona nie wie czemu jej hybryda odpryskuje (tragedia).
Ostatnio w szatni miałam, dostać uwaga cytuję wpier**l, bo podczas gry w piłkę nożną zwróciłam uwagę, że nie wykopujemy rożnego ze swojej połowy.
Uwielbiam tych ludzi. Naprawdę (wyczuj sarkazm złotko).
Oczywiście w tym całym zamieszaniu istnieją wyjątki, ale to naprawdę trudno je znaleźć. 

Nie wiem jak ocenić klasę, którą kończę. W tym roku wydarzyło się wiele bardzo złych rzeczy, których myślę, że nigdy nie będę w stanie opisać. Teraz, kiedy do zakończenia roku zostało 14 dni, jestem szczęśliwa jak nigdy, bo udało mi się to wszystko przetrzymać.
Nie wiem czy u was ludzie są tak samo fałszywi, ale ja nie mogę przejść przez korytarz, żeby nie usłyszeć od osoby, która prosiła mnie niedawno o pomoc, jakiejś podszeptywanej, przykrej uwagi na mój temat. Z czasem nauczyłam się to ignorować, ale i tak to bardzo denerwujące.

To nie jest tak, że było tylko źle, bo pamiętam mnóstwo śmiesznych, krępujących, miłych chwil, które będę wspominać z uśmiechem na twarzy (złe wspomnienia na dłużej pozostają w pamięci, ciekawe czemu tak jest :/). Niektórych ludzi pozostaje mi właśnie tylko wspominać z uśmiechem, choć wolałabym, żeby było inaczej. Czasami trzeba się z niektórymi wydarzeniami po prostu pogodzić.

 O tym co chcę robić dalej i jaki mam plan na siebie napiszę kiedy indziej. Na chwilę obecną to tyle. Piszcie, jeżeli macie jakieś pytania.

wtorek, 7 czerwca 2016

~I belive I can fly~, czyli jak to mała Weronika stała się wielkim kibicem skoków.

Żeby dowiedzieć się, skąd w naszym domu wzięła się wielka mania skoków musiałam zaczerpnąć wiadomości od kogoś z kim zawsze te skoki jednak oglądam, czyli z moim tatą.
To nie jest jakaś nadzwyczajna historia, po prostu pewnego, zwykłego dnia pojechałam z moją mamą i tatą w odwiedziny do dziadków (było to gdy, byłam bardzo mała i za wiele to ja nie rozumiałam, postaram się dowiedzieć, który to mógł być rok). Tata przywitał się z babcia i poszedł szukać mojego dziadka. Tata znalazł dziadka (no i mojego wujka) przed telewizorem. No i tu się zdziwił, bo na ekranie nie było boksu tak jak zawsze ( dziadek zawsze oglądał boks, ZAWSZE). No i się pyta co to jest, co wy oglądacie? Na to dziadek z wujkiem, że skoki narciarskie. Tata od razu po co to oglądać jak żaden Polak nie skacze... No i tu się zadziała magia Adama Małysza. Tata tak się wkręcił, że w jeden sezon nadrobił całe lata historii skoków. Nie żeby wcześniej się z tym nie spotkał, po prostu jakoś się tym nie interesował.

Do tej pory pamiętam, jak w wieku bodajże lat pięciu, sześciu siedziałam pod telewizorem i dmuchałam pod narty zawodnikom. Pamiętam załamania formy naszego Orła z Wisły, pamiętam jak nikt nie wierzył w talent Kamila Stocha, a mi się serce krajało, kiedy nawet polscy komentatorzy nie potrafili się powstrzymać od uszczypliwych komentarzy na temat skoków np. Stefana Huli. Nigdy nie potrafiłam zrozumieć tego jak po pierwszej wygranej Kamila wszyscy nagle się do niego przekonali. Nagle Kamil jest taki wspaniały i zawsze wszyscy w nim pokładali nadzieje. Tu niestety muszę powiedzieć, że to jest chyba ta mentalność ludzi, że są i wspierają tylko wtedy, gdy jest dobrze...

Bardzo dobrze pamiętam, że miałam swoich faworytów z innych krajów. Komuś trzeba było kibicować, gdy do konkursu nie kwalifikował się żaden z Polaków.
Wbrew temu co sobie myślicie nie był to ani Gregor Schlierenzauer, ani Thomas Morgenstern (królowie wszystkich nastoletnich fanek skoków). Byli to Simon Ammann, Robert Kraniec i Tom Hilde. Nie wiem czemu po prostu ich uwielbiałam (no i dalej uwielbiam).
Za to Gregora nie znosiłam od samego początku, a o mojej niechęci do niego i o tym jak ona przekształcała się w ogromny szacunek to tego zawodnika napiszę oddzielną notkę. 

Myślę, że to tyle jeżeli chodzi o opisanie tego jak to wszystko się zaczęło. I tak wplotłam tu sporo niepotrzebnych wątków, więc na dzisiaj to tyle.
Żegnam no i do przeczytania ( usłyszenia xd)




niedziela, 5 czerwca 2016

Co nie co o mnie :)

Dzień dobry, cześć i czołem :)

Myślę, że daruję sobie gadanie typu to mój pierwszy post na blogu, mam nadzieje, że dobrze mnie przyjmiecie i inne pierdoły. Nie mam ochoty na jakieś słowa wstępu możecie mnie znaleźć również na Wiatr pod narty.

Poinformuję was może jednak co ja tu będę wstawiać :D Szczerze to wszystko… ale głownie moje przemyślenia związane ze skokami narciarskimi. Specjalista ze mnie żaden, ale śledzę je tak długo, że chyba już mam wyrobione jakieś zdanie na niektóre tematy.

Nie udostępniałabym tego na jakimś blogu, gdybym miała z kim o mojej pasji podyskutować. Niestety miałam te nieszczęście urodzić się na Mazowszu. Na Mazowszu skoki nie są tak popularne jakby się to mogło wydawać, a szkoda… Ktoś by pomyślał co za problem? No jednak jest kiedy mówisz do kolegi: wiesz co nie mam czasu, dziś oglądam skoki. Nie dość, że ludzie się na mnie patrzą jak na wariatkę i pytają a co to jest, to na końcu i tak zostaniesz zwyzywana od sezonowców. Co z tego, że oglądasz skoki dłużej niż umiesz mówić -,-

Nigdy nie czułam się dobrze tu gdzie mieszkam… To znaczy owszem lubię spacerować po dobrze znanych mi lasach, łąkach… Uwielbiam mój dom moją rodzinę, ale zawsze czułam się inna w towarzystwie moich rówieśników już jako dziecko w przedszkolu. Nierzadko miałam problemy z tego powodu. Dzieci nie akceptowały faktu, że mogę być trochę bardziej poważna, trochę bardziej rozsądna, trochę bardziej ogarnięta czy trochę bardziej inna… Do tego dochodził fakt, że od czwartego roku życia noszę okulary… Często byłam pod ostrzałem wyzwisk, drwin i ogółem całej tej przemocy psychicznej (fizycznej z resztą też). Bywały dni, że nikt to mnie się nie odzywał, a jak już to z jakimiś przytykami… Jak przetrwałam bez przyłożenia nikomu w twarz do dwunastego roku życia nie wiem nawet ja. W klasie piątej szkoły podstawowej powiedziałam dość… i pokazałam, że wali mnie ich zdanie. Teraz kończę klasę trzecią gimnazjum i mam przy sobie osoby dzięki, którym jeszcze nie zwariowałam. Kolorowo nie jest, ale do tej czerni i bieli dołączyło trochę zielonej barwy.

Wracając do tematu… W szóstej klasie pojechałam w góry Świętokrzyskie i to było dla mnie takie BUM!, bo nigdy nie miałam okazji zobaczyć chociażby większego pagórka. Nie chciałam stamtąd wyjeżdżać :) W wakacje po klasie pierwszej gimnazjum pojechałam na kolonie do Białego Dunajca, jest to miejscowość/miasto niedaleko Zakopanego. Dopiero tam poczułam, że to moje miejsce na ziemi. W ostatnie wakacje także się tam wybrałam. Nie wiedziałam, że można zakochać się w mieście puki moja noga nie stanęła w Zakopanem. Śmieszne, że jest to ok.400km od mojego domu…

Niestety nie miałam przyjemności być na jakichkolwiek zawodach w skokach, ale mam nadzieje, że to nadrobię :)

Jeśli ktoś to przeczyta to fajnie, jeśli nie no trudno xd nie o to mi chodzi :D

Ps. Może o Dr. House też coś napiszę <3